czwartek, 23 grudnia 2010

Boże Narodzenie

Pusty rynek. Nad dachami
Gwiazda. Świeci każdy dom.
W zamyśleniu, uliczkami,
Idę, tuląc świętość świąt.

Wielobarwne w oknach błyski
I zabawek kusi czar.
Radość dzieci, śpiew kołyski,
Trwa kruchego szczęścia dar.

Więc opuszczam mury miasta,
Idę polom białym rad.
Zachwyt w drżeniu świętym wzrasta:
Jak jest wielki cichy świat!

Gwiazdy niby łyżwy krzeszą
Śnieżne iskry, cudów blask.
Kolęd dźwięki niech cię wskrzeszą -
Czasie pełen Bożych łask!

Joseph von Eichendorff, tłumaczył ks. Jerzy Szymik

Pięknych  myśli, dobrych słów i takiego towarzystwa, w którym będzie Wam dobrze, życzę na czas świętowania.

niedziela, 19 grudnia 2010

Pomnik obalony

Stawianie pomników ludziom wynika nie tylko z uznania dla postawy i dorobku życia, gdyż  oprócz zasług dla całego narodu lub społeczności lokalnej ważną rolę odgrywa interpretowanie historii, aktualny ustrój, mody itp. Zwyczaj to stary jak świat. W starożytnym Rzymie w pewnym momencie wymyślono odkręcanie głów figurom, by wymienić na nową, aktualnie czczoną. Praktyczny to sposób, oszczędny, a ludzie zapewne swoje myśleli i mieli z tego niezły ubaw. Za życia wielu internautów dokonano i u nas obalenia wielu pomników lub wymiany na inne. Najbardziej spektakularny, bo rejestrowany przez kamery, był upadek z  piedestału Feliksa Dzierżyńskiego. Każde miasto miało większe lub mniejsze widowisko oderwania utrwalacza władzy, rezygnacji z przyjaźni, przewartościowania na nowo wdzięczności, również nie chciano już spoglądać w oczy filozofom i geniuszom Wschodu. Przybysz z obcej planety po zapoznaniu z faktami mógłby stwierdzić, że ludzi są istotami płochymi i niestałymi w uczuciach.
Przy bliższym rozeznaniu i podjęciu badań historycznych można stwierdzić, iż boom na pomniki poświęcone naszemu Wielkiemu Bratu kwitł też, o dziwo,  w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, choć naturalne byłyby lata pięćdziesiąte. Dziwna to wdzięczność po latach, toteż paluszki decydentów partyjnych chowu powojennego na pewno miały w tym procederze decydujący głos. Na prowincji to był jakiś żal, smutek braku i nadzieja dołączenia do grona pomnikowych rodzin. Prowincjonalne odsłonięcie w niedzielę przed lub po sumie mogło wyglądać tak.
 Jednak łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Wywyższony staje się niewygodny, kłuje w oczy, toteż trzeba go wyprosić z salonu. Zanim znalazł swoje miejsce, musiał przeleżeć w miejscu, z którego wyrósł. Śmietnik historii nie jest łaskawy dla wydarzeń nowych, bo towarzyszy mu zbyt wiele emocji, nienawiści, skłonności do odwetu. Część pomnikowych sierot znalazła schronienia  w muzeach PRL, ale tu jednak i  klasowość dała o sobie znać - godniejsi w Kozłówce, pomniejsi w Rudzie Śląskiej. Stoją jacyś zużyci, okaleczeni, zmęczeni czasem. Przy niektórych brak wielu danych, np. rzeźbiarza, daty odsłonięcia, jakby pochodziły z zamierzchłej przeszłości, gdy wszystko czas zatarł i niepamięć.
Miejsce opuszczone nie może zostać puste. Trzeba wielu debat, by wybrać patrona uniwersalnego lub myśl przekutą w rzeźbę. W miejscu  poprzedniego pojawiła się Pieta śląska, która ma symbolizować śmierć synów na wojnie. Tak więc historia przeszła od wdzięczności do śmierci, od kumpli w zgodnym marszu do matki opłakującej, od wymiaru politycznego do rodzinnego - ale i tu wychyla się historia i puszcza do człowieka oko. Cierpienie i śmierć zaciera dobro i zło, bo każdy cierpiał i wykonywał rozkazy albo walczył z przekonaniem. Już Mickiewicz o takiej sytuacji napisał:
"Tam i ci, co bronili, - i ci, co się wdarli,
Pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli."
Pieta w zimowej szacie
 Osobnym tematem pomnikomanii jest ich walor artystyczny i oryginalność.

Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać. Stanisław Jerzy Lec

wtorek, 14 grudnia 2010

Pomnik - post scriptum

A. Czerniawski według Topolskiego
Przeglądając tomiki wierszy, natknęłam się na wiersz, który może być komentarzem do poprzedniego wpisu o pomnikach i zastanowienia się nad decyzjami upamiętnienia.
Adam Czerniawski jest poetą, prozaikiem, tłumaczem literatury polskiej i popularyzatorem kultury polskiej za granicą. Jego fizis kreską pociągnął sam Feliks Topolski.
Poeta wybrał punkt widzenia dzieci, które bawią się w pobliżu pomnika nieznanej im sławy. Może kiedyś w szkole nauczą się o tym bohaterze. Co ciekawe, dorośli również nie potrafią zaspokoić ciekawości młodych. Pomnik ważny i nieważny, ozdoba skweru, który jest ze wszystkimi i samotny równocześnie, stanowi dowód postrzegania tych form rzeźbiarskich ozdabiających  wytypowane miejsca.


Wybudowali mu pomnik
i stoi na cokole
zimą przysypany śniegiem
wiosną słońcem olśniony
zasłuchany w drzewa
na zacisznym skwerze -
litery na cokole
ze złota
miecz spiżowy
i oczy z kamienia


żył kiedyś dawno
i my choć bawimy się tu co dzień
nawet nie wiemy kiedy
bo nas o nim jeszcze w szkole
nie uczyli

pytamy przechodniów
lecz oni też nie wiedzą
ale podobno za życia
był wielki i sławny


a teraz stoi na cokole
w dzień patrzy samotny
na uliczny ruch
w nocy samotny patrzy
chyba na gwiazdy
ale my tego nie wiemy na pewno
bo w nocy mama
nie pozwala nam na ulicę wychodzić

Adam Czerniawski, z tomu Topografia wnętrza, 1962

niedziela, 5 grudnia 2010

Pomnik uskrzydla?

Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu - pisze słynny Rzymianin. Wiadomo, że zrobił to siłą talentu i przekonaniem, iż plon jego weny twórczej nie zginie. Jednak ludzie chcą uczcić pamięć sławnych ludzi nie tylko trudząc się czytaniem, zdobywaniem wiedzy, prowadzeniem prac badawczych nad dziełami, lecz sposobem łatwiejszym, inicjując budowę pomnika. Jest czyjś wniosek, debata i podjęcie decyzji, zapewnienie funduszy na przedsięwzięcie i... huczne odsłonięcie. Decydenci, zgoniona dziatwa szkolna, przypadkowi przechodnie świętują. Potem pomnik sobie stoi w miejscu bardziej lub mniej godnym.

Dlaczego ten? Dlaczego tu?
Dobrze, gdy postać wiąże się z historią miejsca wystawienia pomnika, lecz czasami bywa on tzw. "zapchajduszą". Ów neologizm oznacza zastępstwo - jak w pracy za kogoś nieobecnego lub nagle zwolnionego. Po prostu trzeba zlikwidować niewygodny pomnik, bo ktoś wykoncypował, że można z niego odczytać coś innego niż wyraża, mimo że to co wyrażał jego poprzednik, usunięto. Ten zapis oddaje logikę myślenia decydentów z końca lat sześćdziesiątych. Ach, dorwać te protokoły z posiedzeń i poczytać - to byłaby gratka.
I oto trzeci z kolei pomnik, tym razem niepozornie wkomponowany w plac, który ma oddawać wielkość i nieśmiertelność Stefana Żeromskiego, bo wielkim Polakiem i patriotą był. Pisząc te słowa, nie prezentuję postawy "antyżeromskiej", gdyż rozumiem  nieustanny podziw nad jego twórczością np. Barbary Wachowicz, która w wywiadzie powiedziała, że jest na pierwszym miejscu wśród bliskich sercu. Był też ulubionym prozaikiem Krysi Wańkowiczówy, córki Melchiora.
Pospiesznie wydłubana głowa a przy plecach ma zamontowane coś, co należy inteligentnie odczytać jako jego dorobek, czyli książki, które do uskrzydlają. "Kto mi dał skrzydła?" - powinien ryknąć doniosłym głosem na znak sprzeciwu i krzywdy. Do tej pory jest jednak cisza, choć może przemawia w noc wigilijną.



Na razie zimą doskonale prezentuje się w zimowej czapie. Ponieważ obecnie dostępu do postaci bronią budy niby-kiermaszu, prezentuję zbliżenia. Co ciekawe, przed nim jest szopka z żywymi zwierzętami, więc Stefcio pełni nową pośmiertną funkcję.

Przycupnął sobie ten pomnik na placu i zadziwiony patrzy na nieznane mu otoczenie. Ludzie wznieśli mu pomnik z kamienia, a dzieła murszeją na półkach. Ideał sięgnął bruku.

niedziela, 21 listopada 2010

Na mostach

świata
życie ma swój czas.
Praktyczny pomost
trzyma
teraźniejszość i przyszłość.
Nad nim wiszą
nożyce,
by przeciąć wstęgę.

Niektóre mosty miały szczęście utrwalenia w poezji i piosenkach, a mówiąc to, nie nie zapominam o malarstwie, filmie lub prozie. Z wierszami w dłoni można odbyć krótką wędrówkę po paru miastach. Zacznijmy od Warszawy.
Jan Kochanowski we sześciowersowej fraszce Na most warszawski dotykał praktycznej strony przedsięwzięcia komunikacyjnego. Warszawa z czasów Zygmunta Augusta wzbogaciła się o dodatkową możliwość osiągnięcia drugiego brzegu nieubłaganej Wisły. Jest to pean na cześć króla, który znalazł fortel na wzburzoną rzekę i dlatego "Twój grzbiet nieujeżdżony wszyscy deptać mogą." Budowa trwała od 1568 do 1573 (czasy Anny Jagiellonki), a most przetrwał 30 lat, by wreszcie ulec kolejnej wiosennej krze. Był zbudowany przy północnych murach Starego Miasta od strony ulicy Mostowej i stanowił dumne osiągnięcie ówczesnej techniki. Niecałe cztery wieki później inny poeta, Konstanty Ildefons Gałczyński, zatrzymał się
Na moście Poniatowskiego
wiatr śnieg ukośnie rozkłada.
Na moście Poniatowskiego
śniegiem kurzy balustrada
. / Pieśni, VIII
Natomiast Stanisław Baliński, poeta, którego wybuch wojny zastał za granicą, w Panoramie Warszawy  zaznacza tylko obecność mostów:
Pomiędzy Trzecim Mostem a mostem Kierbedzia
Miasto skupia się, piętrzy, rzekłbyś w gnieździe siedzi
.
Willy Ronis, Most Karola, Praga, 1967
Tymczasem stary sześćsetletni praski most Karola, który "W niebie się kończy", doczekał się dowcipnego i śpiewnego w wersyfikacji z refrenowymi zwrotkami upamiętnienia przez Jerzego Harasymowicza (Na Karlowym moście). Najstarszy kamienny most otoczony jest figurami świętych.
I dwa szeregi
Świętych jak szpaki
Co narzekają
Na grzeszne światy

A wśród nich jest i Nepomucen wyrzucony do Wełtawy z rozkazu Wacława IV, i Franciszek, i Iwo, każdy zajęty swoimi sprawami. Ponieważ również  "najważniejsze / Bracie rzemiosło" oraz  "najważniejszy / Jest bracie detal", nie tylko piesi przemierzają most, lecz i niektóre rzeźby figlują co niemiara.
Ten czyta księgi
Ów zbija sandał
(...)

Cherub na moście
Siadł jak na wierzbie


I prawie macha
Sobie nogami
I kaczek puszcza
Zielony kamyk

Wokół roztacza się panorama starej Pragi:
Chorały kopuł
Pod wieków parą
Grzmi w złoty kocioł
Ten praski barok
Pablo Picasso, Panny z Avignon, 1907
Przenosimy się teraz w inny krąg językowy, na południe. W wierszu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Sur le pont d'Avignon nie ma opisu mostu nad Rodanem, lecz przywołany jest cytat z francuskiej piosenki. Tu na moście tańczą niewidzialni panowie i panie w liściastych sukniach, tworząc oniryczną atmosferę wolności i swobody, spełnienia marzeń. W rzeczywistej francuskiej piosence zgraja złodziejaszków po wizycie w pobliskiej tawernie się czaiła na swoje ofiary. Inny poeta, Tadeusz Śliwiak pisze:
Kiedyś wszedłem na most
i musiałem zawrócić
ten most stał w Awinionie
nad rzeką Rodan
prawdę mówiąc była to połowa mostu
mostu tańczących na moście
/ Drugi brzeg
Most Mirabeau z rzeźbą Nawigacja
Tymczasem w Paryżu "Pod mostem Mirabeau płynie Sekwana" - zaczyna Guillaume Apollinaire. Staje się on znakiem myśli o przemijaniu, które odmierza przywoływany parokrotnie zegar.
Niech dni się toczą jak rzeka wezbrana
Ni czas nie zawraca
Ni miłość pożegnana.


Miłość odeszła
Miłość jak woda bieżąca odpływa
I odpływa życie,

 ale
Po bólu zawsze radość niespodziana i "ja".
Andre Derain, Most Westminsterski, 1906
U sąsiadów Francuzów na północy w Londynie króluje Most Westminsterski. William Wordsworth , jeden z tzw. "Poetów Jezior", 3 września 1803 roku o poranku przygląda się miastu. 
Nieczułą miałby duszę, kto by obojętnie
Ominął widok, który tak wzrusza swym pięknem.
Wielkie miasto przywdziało, jak szatę przeźroczą,

Światło poranka
:...
Wzrokiem notuje pobliskie łodzie oraz obiekty architektoniczne, sięgając aż po horyzont ku polom. Czuje rześkie powietrze i spokój płynący z nieba ku falom. Wyjątkowa gra światła wspiera radość, zadowolenie i utrwala w duszy wyciszenie i  niezapomniany widok.
Brookliński most, fot. Bebeto Matthews
Natomiast za oceanem Most Brookliński zyskał szczególną sławę. Łączący Brooklyn z dolnym Manhattanem
(gdzie znajduje się m. in. Wall Street), jest  od 1883 r. częścią pejzażu Nowego Jorku.
Hart Crane żyjący w I połowie XX wieku entuzjastycznie odnotowuje przejawy życia metropolii, kierując wzniosłe apostrofy:
Wibrujesz, zawieszony jak wyrok, jak łaska.

Harfo, ołtarzu, stopnie furii (jak mógł zwykły
Trud tak ustawić, napiąć chóry twoich strun!),

oraz
O, Bezcenny - jak rzeka pod tobą płynąca -

Szczegóły techniczne przenikają się ze światłami miasta, tłumy z jednostką, bo ktoś zdesperowany wbiegł pospiesznie, by zakończyć życie.
Szaleniec mknie do twoich balustrad - przez chwilę
Chybocze się - krzyk wzdyma koszulę jak balon -
I spada, jak żart klowna, po którym cyrk milknie.

O samobójcach z przyczyn ekonomicznych wspomina również człowiek radziecki.
tutaj
stał Majakowski,
stał tu
i głoskę z głoską rymował
. -(...) w 1925 roku
Bru-kliń-ski-most
tak...
to jest coś!


Natomiast Edward Stachura przewrotnie chce:

Nie brookliński most
Ale przemienić
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc-
To jest dopiero coś!


Most rzeczywisty, cud techniki budzący podziw,skłaniający do spoglądania w dal pozwala dostrzec go jako symbol rozwijającego się miasta, ale i zmienności losów, uczuć, tego ciągu przerzuconego między dwoma punktami. Poeci lubią spoglądać w obiekty wokół niego oświetlane światłami poranka lub zbliżającej się nocy. Na koniec opis mostów dokonany przez Arthura Rimbaud.

Kryształ szarego nieba. Osobliwe zarysy mostów, jedne proste, drugie wygięte w łuk, inne opadające albo zachodzące na nie pod skośnym kątem i formy te powtarzają się w innych strefach kanału w świetle, ale wszystkie tak wydłużone i lekkie, że brzegi pod ciężkimi kopułami zniżają się i zmniejszają. Niektóre z tych mostów dźwigają na sobie rudery. O inne wspierają się maszty, sygnały i kruche poręcze. Minorowe akordy krzyżują się i snują; struny pną się nad stromym wybrzeżem. Widać czerwoną bluzę, może inne jeszcze ubiory i muzyczne instrumenty. Czy to ludowe melodie, fragmenty książęcych koncertów, pogłosy hymnów publicznych? Woda jest szara i sina, szeroka jak morska odnoga. - Biały promień, spadający z wysokiego nieba, niweczy tę komedię.
__________
Wędrując po mostach świata spotkałam:
Jana Kochanowskiego, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Tadeusza Śliwiaka, Jerzego Harasymowicza, Edwarda Stachurę, Stanisława Balińskiego, Guillaume Apollinaire'a, Williama Wordsworth'a, Harta Crane,  Włodzimierza Majakowskiego i Arthura Rimbaud.

czwartek, 11 listopada 2010

Gospoda Polska

Nie będzie to wypowiedź o karczmie, domu zajezdnym, tudzież stancji, kwaterze, a więc słowach, które można znaleźć w słownikach, lecz o odkrytym znaczeniu, znalezionym na starej fotografii.
Skałat, początek XX w., członkowie "Gospody Polskiej"- zdjęcie pamiątkowe

Zdjęcie zbiorowe pochodzi z początku XX wieku. W pierwszym rządzie siedzą ci najgodniejsi z miasta z proboszczem, starostą i innymi przedstawicielami polskiej inteligencji. Przed nimi malowniczo upozowało się czterech panów, a w rzędzie za nimi stoi mój dziad (czwarty z lewej), wówczas chyba dwudziestodwuletni młodzian, kawaler - to ten najwyższy w konfederatce  - z jakąś powagą, pewnością siebie w oczach i zawadiacko wykręconym cienkim wąsikiem. Mężczyzna stojący w ostatnim rzędzie trzyma sztandar, na którym jest wyhaftowane: Gospoda Polska 190.  i tej ostatniej cyfry nie widać. Może to być rok 1900, 1901, czyli konsekrowanie nowego kościoła według projektu Teodora Talowskiego. A może 1903. Wiem, że nie miało własnej siedziby, bo budynek Sokoła powstał dopiero w 1909. Ich znakiem jest orzeł w koronie, bo wszyscy są Polakami wyznania rzymsko-katolickiego. Szukając informacji o takim stowarzyszeniu, które powinno być popularne na terenie Galicji, ku memu rozczarowaniu, nie natknęłam się na żadną wzmiankę, a znalazłam za to sporo informacji o Stowarzyszeniu "Gospoda Polska" w mandżurskim Harbinie (zresztą wybudowanym przez Polaków), które istniało począwszy od 1907 roku. Podejrzewam, że nazwa została przeniesiona z istniejących już lokalnych stowarzyszeń Austro-Węgier ( na pewno nie z zaboru rosyjskiego). Z rodzinnych wspomnień wiem tylko, iż działało ono do I wojny światowej i zostało rozwiązane, gdy Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku. Co się stało ze sztandarem?
Celem jego była działalność kulturalno-oświatowa dbająca o  pielęgnowanie polskości. Dla członków i ich rodzin organizowano różne zabawy taneczne, występy, chyba działały jakieś sekcje artystyczne, biblioteka polska.
Ta fotografia była tak ważna dla dziadka, iż tylko ją ratował z  płonącego i ostrzeliwanego domu w czasie walk ulicznych w marcu 1944 roku. Tyle było zdjęć, ile osób na zdjęciu. Sfotografowani otrzymali je prawdopodobnie naklejone na tekturę i oprawione w ramce, gotowe do powieszenia na ścianie.
Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o tym stowarzyszeniu, gdyż musiały istnieć nie tylko w Skałacie, lecz całym województwie tarnopolskim.
Czas zaciera pamięć, gdy nie zapisuje się, a przecież żyły osoby, które znały nazwiska wszystkich osób z tej starej fotografii.
__________
Zamieszczona fotografia (fotografia z fotografii) jest własnością autorki.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Na drugi brzeg

Stoi, spoglądając przed siebie. Może to być On, Ona, Oni. Przed nim / przed nią / przed nimi woda. Czy głęboka? Jeżeli płytka, można przejść, jeżeli głęboka, trzeba szukać promu, łódki lub mostu. W tej chwili najważniejsze staje się osiągnięcie drugiego brzegu, odwieczne pragnienie  tych niespokojnych duchów, którzy od wieków przemierzali nowe krainy, bo miejscowi mieli swoje niezawodne sposoby. Most lub umożliwienie przeprawy wpisuje się w osiągnięcie cywilizacyjne. Na przestrzeni dziejów nie tylko je budowano, lecz i niszczono, by uniemożliwić wrogowi przemieszczanie się na zdobywanym terytorium. Most zwodzony to  znak pozwolenia na wejście do grodu otoczonego  murami obronnymi i fosą.

Z czasów przedszkolnych pamięta się wyliczankę:
Budujemy mosty dla pana starosty.
Tysiąc koni przepuszczamy,
a jednego zatrzymamy...

Utrwalono w niej zwyczaj pobierania myta sięgający dawnych czasów, kiedy za skorzystanie z mostu trzeba było wnosić opłatę.
... lub też piosenkę
Zielony mosteczek ugina się 2x
Trawka na nim rośnie, niesie Kasię 2x

 co brzmi niemalże jak żal, że chłopiec nie można o niego dbać, bo nie jest dzierżawcą (Gdybym ja ten mostek arendował).

Spoglądanie na drugi brzeg może być też przedmiotem refleksji, czasem na podjęcie decyzji. Anonimowy starszy mężczyzna z opowiadania Ernesta Hemingwaya Stary człowiek przy moście oczekuje na przeprawę przez  most pontonowy. Kazano mu się ewakuować pospiesznie z powodu zagrożenia atakiem artyleryjskim, a przecież to co zostawił, nie daje mu spokoju. Jak sam mówi żołnierzowi-zwiadowcy, opiekował się zwierzętami w San Carlos, choć nie wyglądał na pastucha. Gołębie sobie dadzą radę, koty też, ale nie kozy. Historyjka z czasów hiszpańskiej wojny domowej opowiada o zagubieniu i bezradności szarego człowieka, ale też głębokim poczuciu odpowiedzialności za los zwierząt. Po co jechać do Barcelony, skoro tam nikogo się nie zna, a znane mu zwierzęta są zdane na łaskę losu. Most, który mógł być ratunkiem lub drogą ku przyszłości, stał się powrotem ku przeszłości. Zanim przekroczy się most jest czas na ostateczną decyzję.

Most ma znaczenie symboliczne. W słowniku symboli czytamy, że  "W opinii Guenona, rzymski Pontefix był najdosłowniej "budowniczym mostu", tj. tym, który pośredniczy między dwoma odrębnymi światami." Tak więc most odczytuje się jako przejście z jednego stanu w drugi albo pragnienie tej zmiany, połączenie poznawalnego z niepoznawalnym. W wielu kulturach pojawia się odczytanie symboliki mostu.
Utagawa Hiroshige
Most jest tematem wierszy, piosenek, utworów epickich a także malarstwa. Na fali zainteresowań kulturą japońską niezwykłą estymą cieszył się żyjący w XIX wieku (1797-1858) Utagawa Hiroshige. Jego grafika, sposób prowadzenia kreski, osiąganie ekspresji, wybór tematów fascynował Europejczyków.
Bywa tu w dobrym tonie
wysoko sobie cenić ten obrazek,
zachwycać się nim i wzruszać od pokoleń.

Odwiedzając Giverny, wiejski dom, Claude Moneta, odnajdziemy na ścianach domu zakupione przez wielkiego impresjonistę japońskie grafiki. Także Vincent van Gogh inspirował się Nagłą ulewą nad Wielkim Mostem  Atake.
Utagawa Hiroshige
Vincent van Gogh, Ulewa nad mostem(wg Hiroshige)

 Mową wiązaną uwzględnia go też Wisława Szymborska w wierszu Ludzie na moście:
Nic szczególnego na pierwszy rzut oka.
Widać wodę.
Widać jeden z jej brzegów.
Widać czółno mozolnie płynące pod prąd.
Widać nad wodą most i widać ludzi na moście.
Ludzie wyraźnie przyspieszają kroku,
bo właśnie z ciemnej chmury
zaczął deszcz ostro zacinać.
Proste informacje kogoś, kto beznamiętnie relacjonuje, stosując powtórzenia wyrazowe, chociaż
Są tacy, którym to nie wystarcza.
Słyszą nawet szum deszczu (...)
patrzą na most i ludzi,
jakby widzieli tam siebie,(...)
Drugi sposób odbioru dzieła wiąże się z przeżyciem, odczuwania każdej kreski, plamy, zapisanego gestu. Poetka  nie ocenia tych dwóch sposobów patrzenia, gdyż jej celem jest zastanowienie się nad czasem, wręcz oburzenie, że  "zlekceważono go i znieważono". Oczywiście, ważąc poziom tej postawy, można stwierdzić, że może ono być dobrotliwe, takie z przymrużeniem oka, nieco ironiczne. Wszak obraz zatrzymuje ludzi  w niezmieniających się pozach, również całe otoczenie przyjmuje cały czas tyle kropli deszczu, ile mu pozwoli jakiś buntownik, jak nazywa malarza poetka, bo "czas potknął się i upadł."  Patrzenie na obraz staje się zadumą nad stosunkiem do czasu, który przecież musi płynąć, a ludzie wprawdzie "Ulegają czasowi, ale nie chcą go uznać." Cała twórczość, dobra materialne pieczołowicie chronione to działa wytoczone przez ludzkość przeciwko temu, co nieuniknione. Swój bunt i wydarcie przemijającej pamięci wyrażają czymś, co pomoże niektórym przetrwać. Sztuka bywa wieczna.

Tak więc wybierając z zasobów kultury parę obrazów mostu, mimo woli zbliżyliśmy się do czasu.
Utagawa Hiroshige

Wieczorny most,
Tysiąc rąk
Zimnych na poręczy
- Kikaku (1661-1707)

Kłębiące się chmury.
Przechodzimy
Nad bezwodną rzeką
.
- Shiki

Specyficznym mostem jest tęcza.

***
Stukot obcasa
Miarowy po deskach mostu
Odchodzi w ciszę.
- własne
__________

Moje inspiracje:
Ernest Hemingway, Stary człowiek przy moście,
Wisława Szymborska, Ludzie na moście,
Czesław Miłosz, Haiku
oraz parę piosenek, obrazów, także
Słownik symboli Juana Eduardo Cirlota, Władysława Kopalińskiego

sobota, 16 października 2010

Okno pisarza

Co widzisz ze swojego okna? Przestrzeń otwartą czy zamkniętą szpalerem zieleni albo budynkami? Czy pracujesz przy oknie, zerkając na świat wokół? Jak ów widok jest wzbogacony dźwiękami? Słuchasz, wsłuchujesz się albo irytujesz? Takie pytania gdzieś snują się w naszym umyśle. Okno zawsze zadziwia swoimi możliwościami oddziaływania na człowieka, który jest jednocześnie tu i tam.

"Z okna mojego mieszkania widać szeroki pas zieleni, który zaczyna się zaraz za willowymi osiedlami i kończy dopiero na horyzoncie. (...) Nie bez powodu zaczynam ten opis od okna i widoku. To dla mnie jedno z najważniejszych kryteriów oceny mieszkań. Jakie są okna? Jaki widok? Za moim oknem musi być przestrzeń. Choćby częściowo otwarty horyzont i dużo nieba. Odsłonięte okna, im większe tym lepiej, żadnych firanek. Światło. Dom to miejsce, z którego patrzę na świat, planując kolejne podróże." - napisała Joanna Bator, autorka Piaskowej góry. Trudno się nie zgodzić z tym poglądem w sprawie okien. Rozmach kolorystyczny zmieniający się o różnych porach dnia i pory roku, nawet odczucie posiadania widoku na własność, a przede wszystkim poczucie wolności, swobody, mocy może wiązać się z połacią ziemi aż po horyzont. Czasami, jak pisze Joanna Bator, wywołuje chęć opuszczenia miejsca w celu zaznania nowych widoków. "Mam w sobie wiele miast i wiele krajów, a jednak już wszystkie układają się w odniesieniu do tego, co otacza mnie na co dzień. Wyobraźnia człowieka jest przestrzenna i bez ustanku buduje architektoniczną całość z krajobrazów zapamiętanych albo wyobrażonych, postępując od "bliżej" do "dalej", niejako nawijając warstwy czy pasma dookoła jednej osi, tej, której dotyka on stopami ziemi." - pisał Czesław Miłosz, nie spoglądając przez okno, a jego wypowiedź traktuję jako kwintesencję doświadczenia wyniesionego z obserwacji, życia, podróży bliższych i dalszych. Okno staje się tu symbolem ludzkiego bogactwa życiowego.
Ponad sześćdziesiąt lat wcześniej dla Marii Dąbrowskiej okno w gabinecie było miejscem obserwowanie burzliwej  historii stolicy. Nie jej jednej dane jest obserwowanie zmian, bo rzadko zdarza się, by świat wokół nas pozostał niezmienny. Nawet drzewa rosną lub umierają. Nie każdy jednak przekuwa swoje spostrzeżenia w literaturę, ale każdy może zadumać się nad przemijaniem.
 Julian Tuwim znów zamknął w paru strofach otwarcie okna (nie pierwszy raz w wierszu), bo:
... duszno,
słońce przygrzewa, pachnie trawa.
A mnie ogarnęła nieboska próżność,(...)

Siedzę przy biurku, w to okno spoglądam,
przede mną stoi zimna kawa.
Chyba się zaraz melancholii oddam,
lecz to zupełnie inna sprawa.

Zza okna dochodzi dźwięk samochodów,
głosy dzieci, ogólna wrzawa.
By pisać wiersze mam milion powodów,
lecz to zupełnie inna sprawa.

Zamknąłem okno dla chwili spokoju,
myśli zmącić nikt nie ma prawa
.(...)
Tu nie jest ważny widok, lecz odczucie chwilowej więzi ze światem zewnętrznym, a otwarte okno jest znakiem przerwy w pracy.
Dawny dom Lawrence Durrella w Bellapaix; widok współczesny
 Lawrence Durell, oglądając swój przyszły  dom w małej cypryjskiej wiosce, wyszedł na balkon i "...zastygliśmy oniemiali. Widok był niewiarygodny. Pod nami wieś opadała stromo, coraz mniejsza, aż do zielonego cypla,na którym stało opactwo; jego sylwetka rysowała się na tle gór Taurus. Przez wielkie łuki przeświecały szaro-złote pola wiśni i pomarańczy oraz smukła wieża meczetu w Kazafani. Z tego wysoko położonego punktu widzieliśmy Bellapaix i oddaloną o dziesięć kilometrów Kyrenię z zamkiem śmiesznie małym, jak zabawka. (...) Tuż za nami wysoko w niebo wznosił się szczyt zwieńczony poszarpanymi murami i rozpadającymi się wieżyczkami Buffavento.
- Mój Boże - powiedziałem słabo. - Co za miejsce
."
Widok od strony domu w kierunku opactwa
Ten dom był siedzibę pisarza przez parę lat, ale do dziś wspomina się go jako autora Gorzkich cytryn Cypru i wskazuje turystom, mimo że czas odarł go z niektórych opisywanych detali.

Widok z okna pisarz może uczynić przedmiotem osobistej refleksji, opisu, lub może przenieść do książki, każąc bohaterowi spoglądać w dal, cieszyć się, zachwycać lub smucić, być w melancholijnym nastroju.
________
Joanna Bator, Wino, woda i słowa [w:] Bluszcz nr 24 / wrzesień 2010, s.82.
Lawrence Durrell, Gorzkie cytryny Cypru, przeł. Małgorzata Szubert, Świat Książki 2010, s. 50.
Czesław Miłosz, Widzenia nad Zatoką San Francisco, WL1989, s.8.
Julian Tuwim, Zupełnie inna sprawa.

niedziela, 10 października 2010

Czysta kartka przede mną


"Biała kartka papieru jest w istocie wygładzonym przez deszcze murem bez drzwi i okien. Rozpoczynanie narracji można porównać z przysiadaniem się w restauracji do kogoś obcego. " - pisze Amos Oz w jednym z esejów analizujących sposoby rozpoczynania utworu epickiego. Tematem, przy którym dzisiaj się zatrzymuję, to kontakt twórcy, jego geniuszu, weny twórczej, impulsu Bożego z kartką, na której ma być zapisany utwór, może dzieło życia.
Szczególnie poeci chętnie zajmują się procesem twórczym w swoich wypowiedziach pisanych mową wiązaną.

Na początku był autor - od tego należy zacząć. Kiedy i jak powiedział: Stań się!? Jakie relacje zachodzą między pisarzem skłonnym do zapisu swej wizji dzieła a niezapisaną kartką papieru? W dobie pisma ręcznego można było śledzić proces twórczy, ba, nawet charakter pisma, kaligraficzne wyważone piękno lub nerwowy pośpiech, chwytanie myśli, by nic nie umknęło, aby też, jak pisze Juliusz Słowacki,  język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.

W muzeach literatury, w bibliotekach w działach rękopisów przechowywane są zeszyty, kartki ze skreśleniami. Ileż jednak z nich wyrzucono, podarto, spalono, po prostu - unicestwiono! Adam Mickiewicz słynny początek "Stepów akermańskich" zaczynał podobno sześć razy nim podjął ostateczną decyzję. Ten czas męki twórczej i wyboru, zmagania się z materią języka, jej niedoskonałością, szukaniem równowagi między myślą a słowem  jest jednak dla osób postronnych, czytelników, czasem nieznanym, choć intrygującym. Wspomniany Amos Oz napisał, iż jego ojciec-naukowiec miał biurko obłożone potrzebnymi do pracy materiałami źródłowymi, z których korzystał, natomiast on-pisarz wpatruje się "w pustą kartkę papieru, ułożoną na środku szorstkiego blatu i przypominającą krater na powierzchni księżyca. Za biurkiem ja, oko w oko z pustką i rozpaczą. Mam coś stworzyć z niczego, absolutnie z niczego."

Wyjątkowo chętnie o procesie twórczym pisał w wierszach Julian Tuwim, marząc nawet o pewnej maszynie do pisania:
Na Uhderwoodzie gdybym mógł
Stukać poprawnie i dostojnie!

Ironia, w kontekście całego wiersza, puszczenie oczka do czytelnika? Tak, od XIX wieku owa męka twórcza mogła dotyczyć pisarza, wkręconej kartki i maszyny do pisania. Na takim to cudzie techniki pisał Lew Tołstoj, nasz Bolesław Prus, a Mark Twain jako pierwszy złożył wydawcy maszynopis "Przygód Tomka Sawyera" wystukanych na Remongtonie. Zamysł i pierwsze stuknięcie w klawiaturę też w konsekwencji prowadziło do mięcia kartek z zapisem niezadowalających twórcę, a musiała towarzyszyć temu oczywista złość i rozpacz, czasem bezradność, tracenie wiary we własne siły twórcze, ale też i determinacja kontynuowania pracy..

Bolesław Prus; rysunek Mirosława Gajewskiego
By pisać wiersze mam milion powodów,
lecz to zupełnie inna sprawa. - pisze tajemniczo Julian Tuwim.

Potrzeba pisania skojarzona czasami z melancholią lub zgoła innym uczuciem - radością sprowadza się do intelektualnej czynności dobierania wyrazów:
Ach, tworzyć, tworzyć! Słów dobierać,
Przymierzać rytm, pogłębiać rym,
Myślą do źródła słów docierać,
Ten dźwięk z tym łączyć, a ten z tym.
Krętą się linią wić w okresie,
Zapisać rym na marginesie,
Gorączką wspomnień, błysków, żądz
Żar w pałającej wzniecać głowie,
Urywać zdanie na półsłowie,
By do innego dopaść drżąc:
Mgnieniem przelotnych oczu złowić,
Drżeniem warg chwytnych uzmysłowić,
Wpalić stalówką w liter rząd,
Do stołu młotem serca przybić,
Natchnieniem z góry spaść i... chybić.
Przekreślić. Westchnąć. Trudno... Błąd.
Tworzenie jest jak gra w szachy, układanie krzyżówek, puzzli, czasami praca fizyczna, nawet walka lub i dobieranie materiału, kolorów, by skojarzyć z krawiectwem tę gorączkową pracę zmierzającą do punktu ostatecznego, który może przynieść rozczarowanie i... pozostaje znowu czysta, niezapisana kartka, która czeka na pierwszy ruch.
Obok stołu pracującego Stefana Żeromskiego stoi kosz.
 Na początku jest pomysł. Zanim nastąpi pierwszy ruch:
Nad białą kartką czają się do skoku
litery, które mogą ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie będzie ratunku.
Myśl już układa się w pewną całość, lecz nie zawsze jest to bezradność wynikająca z ułomności języka, raczej wahanie nad nadaniem biegu wydarzeniom. Wisława Szymborska wskazała na przewrotną siłę i moc twórcy od którego zależy, czy rzeczona sarenka napije się wody lub ucieknie przed zagrożeniem, które usłyszała. W życiu na papierze panują inne prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.
Uśmiech poetki jest jednak wyrażeniem prawdy o sile pisarza i jego wyborach, nawet zemście ręki śmiertelnej. Boskie dzieło tworzenia jest rozgryzane przez Amosa Oza, który omawia kompozycję dzieła w odniesieniu do rozpoczęcia jako kontrakt z czytelnikiem. Tak więc autor pochylony nad czystą kartką, czując swoją twórczą moc popartą siłą słownictwa, norm gramatycznych, "wymaga od ciebie czytelniku, czynnego udziału, wykorzystania twego doświadczenia życiowego i twej niewinności, a także uwagi i przebiegłości." i jeszcze: "Dobry czytelnik powinien być w trakcie lektury zatopiony w niej właśnie, nie w dookolnych widokach." Jak ja lubię ten nieoczekiwany humor pisarzy.
Na początku jest jednak pisarz, czysta kartka (rzeczywista lub monitoru komputera), wena twórcza, a nad wszystkim czyha czytelnik.
__________

Moje inspiracje:
Amos Oz, Opowieść się rozpoczyna, przeł. z angielskiego tłumaczenia Wacław Sadkowski, Prószyński i S-ka.
Julian Tuwim, Ach, tworzyć, tworzyć! , Zupełnie inna sprawa
Wisława Szymborska, Radość pisania
Juliusz Słowacki, Beniowski

niedziela, 3 października 2010

Podróż jak życie

Człowiek jest nieustannie w podróży, gdyż  może to być nie tyle wyprawa dalsza lub bliższa w sensie fizycznego przemieszczania się, co przemierzanie intelektu po meandrach wiedzy, peregrynacja wrażliwości po szlakach piękna i brzydoty. Nie bez kozery należy wspomnieć o podróży w głąb siebie, która trwa nieustannie i prowadzi do analizy własnych możliwości i wyborów, sukcesów i klęsk, aktywności i lenistwa, pragnień możliwych i niemożliwych do spełnienia. Im bogatsze wnętrze, tym bardziej natura refleksyjna dochodzi do głosu. Od głębi przeżyć tylko krok do metaforycznego ujmowania życia jako podróży. To matematyczny odcinek mający początek i koniec. Cóż piszę, to nie prosty odcinek, raczej zagmatwana linia z dwoma punktami. Nie będę się spierała, gdy ktoś stwierdzi, iż jest to labirynt, w którym można przecież błądzić.
 Podróż to pojęcie szerokie i dlatego w trakcie czytelniczego żywota co chwila natrafiamy na różne gatunki literackie z podróżą w tle. Skupię się na paru wypowiedziach z nadzieją na powrót do tematu.
"Podróże, podobnie jak artyści, rodzą się same. Decyduje o tym splot mnóstwa rozmaitych okoliczności, a tylko w niewielkim stopniu - cokolwiek byśmy o tym myśleli - nasze chęci czy wola. Wyrastają spontanicznie, niezależnie od naszych upodobań czy potrzeb, a najlepsze prowadzą nas nie tylko w szeroki świat, ale również w głąb siebie. Podróż może być jedną z najbardziej satysfakcjonujących form introspekcji..." - tak zaczyna swoja opowieść o Cyprze autor "Kwintetu awiniońskiego".
Nikolae Vermont, Ulysses Dream, 1893
Najsłynniejszy literacki podróżnik, Odyseusz, wbrew swej woli wyruszył pod Troję, aby następnie, za sprawą nieprzemyślanych decyzji, klątwy Posejdona,  tułać się po nieznanych lądach, prowadząc na nich nawet całkiem przyjemne życie, by sterany wrócić do rodzinnej Itaki, lecz nie na długo, bo natura homo viator każe mu ponownie ruszyć na spotkanie nieznanego.  Wyprawa jest więc wyrwaniem się z codzienności, znanego miejsca ku nowym miejscom, podjęciem wyzwania rzuconego przez los. Nie dziwi zatem nośny w literaturze motyw Odysa. W pięknym wierszu Konstantinosa Kawafisa wyrażona jest rada dla wędrowców:
pragnij tego, by długie było wędrowanie,
pełne przygód, pełne doświadczeń.

Podróż jest zawsze niewiadomą, taka jest metaforyczna podróż jako życie. Nie obiecuje bogactw, lecz pozwala szukać prawdy i mądrości, poprzez nabywanie doświadczeń:
Lepiej, by trwała ona wiele lat,
abyś stary już był, gdy dobijesz do tej wyspy,
bogaty we wszystko, co zyskałeś po drodze,
nie oczekując wcale, by dała ci bogactwo Itaka.
Każda wyprawa wiąże się z obawami, lękami. W życiu troski dotyczą spraw przyziemnych, osobistych, ale potrafią zatoczyć krąg, umieszczając człowieka w centrum wydarzeń społecznych, historycznych. Wtedy świat zewnętrzny może decydować o kolejach życia lub je zakończyć. Jednak najgroźniejsze lęki tkwią nie w świecie zewnętrznym, lecz w nim samym:
ani okrutnego Posejdona nie spotkasz,
jeżeli ich nie niesiesz w swej duszy,
jeśli własna twa dusza nie wznieci ich przed tobą.

Wyprawa fizyczna, jak wspomniałam,  nierozłącznie jest powiązana z nabywaniem mądrości, doświadczeń, poznawaniem siebie w kontaktach z innymi ludźmi i kolejnymi zdarzeniami na drodze naszego życia.
Nieodłączny uczeń kultury śródziemnomorskiej, Zbigniew Herbert konfrontował człowieka XX wieku z pięknem, historią wielkich dzieł. Jego Pan Cogito przemierzający świat na dwu nogach: prawej i lewej, zataczając się lekko między postawą idealisty i realisty, dziękuje za to, że mógł poznać stworzony świat piękny i bardzo różny. Podróż to umiejętność zatrzymania w sobie piękna świata stworzonego, tworzonego ku chwale Boga i człowieka oraz ludzkiej dobroci poznanej na szlakach wypraw.
Jeżeli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem

- pisze Zbigniew Herbert, sięgając również do metafory podróży  jako życia. Od człowieka zależy jej przebieg i to, czy skorzysta z dobrych rad wchłaniania dorobku pokoleń. Postawa pokory jest niezbędna, nie ma w niej miejsca na zadufanie, butę i zbędną pewność siebie:
zamilcz swoją wiedzę
na nowo ucz się świata jak joński filozof

Podróż fizyczna uświadamia kruchość ludzkich dokonań, przemijanie:
tabliczki w proch się rozpadły
piasek deszcz i trawa wyrównały wspomnienia.

Nie należy z tego powodu popadać we frustrację i zatrzymać się, ponieważ życia nie można cofnąć. Można po raz kolejny życzyć sobie:
... niech będzie to podróż długa
prawdziwa podróż z której się nie wraca.

Jeżeli homo viator jest każdym człowiekiem, to w jego życie zapisane zostały spotkania, rozstania, poznania, odejścia, narodziny i śmierć. Na te sprawy kieruje uwagę czytelniczą część literatury.
__________
Moje inspiracje:
Lawrence Durell, Gorzkie cytryny Cypru, przeł. Małgorzata Szubert, Świat Książki 2010.
Konstantinos Kawafis, Itaka
Zbigniew Herbert, Podróż

sobota, 25 września 2010

Maliny wpuszczone w maliny

Tym razem będzie o leśnych owocach, które stały się mimo woli bohaterkami fragmentu najsłynniejszego naszego dramatu. Miast cieszyć się zasłużoną sławą smaku, kształtu, koloru, potem zaistnieć w rzędach przetworów w spiżarni, stały się świadkami i przyczyną zdarzenia kryminalnego. Zacznijmy jednak od początku, by poznać osobę, która wmanewrowała maliny w rolę dla nich niewygodną.


Pan możny, "czterowieżowy" za radą Pustelnika postanowił pojąć za żonę dziewczynę ubogą, miłą i "karną". Znalazłszy się w chacie wdowy, wyłuszczył swe pragnienie tym bardziej ochoczo, gdy ujrzał dwie piękne dziewczyny. Którą wybrać?  Rozważania jego są iście męskie:
"Więc jednej mężem - drugiej być kochankiem;
Więc obie kochać, a jedną zaślubić?
Lecz którą kochać? którą tylko lubić?..."

Wie, że nie może być bigamistą, ale snuje mu się po zakutej rycerskiej głowie myśl korzystania z wdzięków obu panien. Wspomnijmy jeszcze, iż niecne męskie zamiary bywały już odkrywane w literaturze romantycznej, bo tajemnicza dziewczyna z jeziora w balladzie innego wieszcza mówi:
Pomnę, co ojciec rzekł stary:
Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie,
A w sercu lisie zamiary.

Trudna sprawa, więc urządza wpierw casting na miarę  swoich czasów. Okazuje się, że obie kochają, są skore do największych poświęceń, a przede wszystkim chcą skorzystać z okazji i zamienić chatkę na zamek. I tu zbliżamy się już do malin, wszak chatka stoi w pobliżu lasu. Sprawa wyboru znalazła się w impasie i gdyby nie podpowiedź duszka Skierki:
Matko w lesie są maliny,
Niechaj idą w las dziewczyny.
Która więcej malin zbierze,
Tę za żonę pan wybierze.

- nie wykorzystałaby Wdowa tej możliwości.
Oto niech rankiem idą w las dziewczyny,
A każda weźmie dzbanek z czarnej gliny;
I niechaj malin szukają po lesie,
A która pierwsza dzban pełny przyniesie
Świeżych malinek, tę weźmiesz za żonę.

Proste rozwiązanie, niemalże dyscyplina sportowa, połączenie biegu na orientację i podnoszenia ciężarów. Zanim jednak wyruszą, Alina już zaczyna psychologicznie oddziaływać na konkurentkę do łoża pana słowami:
...trzeba wziąć się ostro
Do tych malinek, bo wiesz, że ja zawsze
Uprzedzam ciebie i mam pełny dzbanek.

ale jeszcze
Ha, siostrzyczko, a ja wiem, dlaczego
Malin nie zbierasz...

a potem śni:
Wszędzie maliny! maliny! maliny!
Następnego dnia  nastąpi część najważniejsza, spotkanie w lesie zbierających malin i możliwość porównania szczęścia i pracowitości oraz determinacji zbierackiej i wpływania na własne losy. Na razie Alina zachwyca się:
Ach, pełno malin - a jakie różowe!
A na nich perły rosy kryształowe.
Usta Kirkora takie koralowe
Jak te maliny...

W tym czasie Balladyna widzi:
Jak mało malin! a jakie czerwone
Jak krew.

Dostrzeganie malin w leśnych ostępach już potwierdza konflikt, bo mamy odkryć, że Alina jest dobra, a Balladyna zła, jednak to ta pierwsza zaczyna się przekomarzać z siostrą, posługując się znanym już nam rekwizytem - malinami.
Ja mam pełny dzban, mniej jedną maliną - zaczyna pracowita szczebiotka, drażniąc siostrę, która nie ma ochoty na rozmowę, odpowiada krótko, nawet pojedynczymi wyrazami. Zdobywa się jednak na szczerość:
Wyłażą
Z twojego dzbanka maliny jak węże,
Aby mię kąsać żądłami wymówek.
Idź i bądź panią!...

A ona nie idzie, tylko dalej drażni, usiłując naiwnie zgłębić stan duszy siostry.
Usiądźmy tu obie
I mówmy z sobą otwarcie, roztropnie,

Czy można mówić roztropnie, gdy pojawił się niespodziewanie nowy świadek
Ten nóż?... to na węża
W malinach...

Dalszy dialog potwierdza walkę wewnętrzną Balladyny, narastający brak kontroli nad swoimi czynami i brak rozsądku Aliny, która nie przestaje słownie prowokować siostry, wiedząc, że
...ten dzbanek
To moje szczęście, mój mąż, mój kochanek.
Rolę dzbana odegrał ręcznie malowany dzbanuszek z Coimbry
Dzbanek malin ma przynieść szczęście jednej pannie, a drugiej - bycie protegowaną na dworze.  Jednak powyższa scena jest przede wszystkim doskonałym ujęciem ciemnych mocy drzemiących w człowieku i braku empatii ze strony Aliny. Zbrodniarka Balladyna jest dziewczyną z charakterem, inywidualnością, natomiast jej siostra to przyszła ozdoba mężczyzny. Sprawiedliwość ludowa każe karać zbrodniarzy, więc znak na czole - malina - ma przypominać i być wyrzutem sumienia zbrodni popełnionej w afekcie, gdy ofiara sama się aż prosiła, by umożliwić jej zejście.
Juliusz Słowacki w tym fragmencie dramatu przetworzył  balladę Aleksandra Chodźki śpiewaną na nutę "Hej tam na górze..."  , która też była oparta na ludowej opowieści.
"Dwa im dzbanki daj,
Niechaj idą w gaj,
Która więcej malin zbierze,
Tę za żonę pan wybierze,
Ta będzie panią."

Oczywiście z lasu wraca starsza córka matki:
"Oto malin dzban!
Gdzie mój mąż? gdzie pan?"

I tu zbrodnia jest faktem i pani zostaje ukarana siłami natury:
Jak stała padła;
Ileż straty, ile szkody,
Wieś tak wielka,mąż tak młody,
Dziatki nieletnie!

Nie wnikamy tu w kwestię wyrzutów sumienia, wspomnień o czynie, dalszej działalności kryminalnej jak u Słowackiego. Charaktery w balladzie Chodźki nie są tak wyraziste, choć cel oczywisty.
Z powyższymi tekstami podjął dyskusję Wojciech Młynarski, dokonując swoistego przetworzenia tematu, łącząc nawet frazy z paru znanych utworów literackich. Ale do rzeczy.
dwie dziewczyny, gołąbki dwie,
na maliny wybrały się, wybrały się.

- bo we dworze czeka bogaty pan
z hojną czeka nagrodą
dla tej, co mu da pełny dzban.

W tej balladzie nie wiadomo, kto je wysłał, ale faktem jest, iż ów mężczyzna jest amatorem czerwonych, dorodnych malin. W odróżnieniu od zapisu wieszcza obie zbierają z zapałem, tylko że
Pierwsza zbiera uczciwie,
dzban pełny ma już, pełny ma już,
druga zła, patrzy chciwie
i chwyta za nóż,

Ale wtedy przekornie, jak uczniak, który chce pozmieniać wydarzenia ze szkolnych lektur:
tamta na to wyciąga dwa, wyciąga dwa!
Musi być i morał zamiast kary
że kto człowiekiem złym, człowiekiem złym,
nóż mu jeden wystarczy, a
uczciwemu potrzebne dwa,potrzebne dwa...

Ballady, ale też i dramat, są przykładem nie tyle zbrodni zaplanowanej lub zbrodni w afekcie, która będzie wyrzutem sumienia, ale i tego jak  niespodziewanie nóż zabrał rolę malinom, po prostu wpuścił je w maliny.
No cóż po tych krwawych historiach, bo przecież i sok malinowy jest krwisty, należy marzyć, by tylko przechadzały się dziewczyny jak maliny.
Tam na błoni błyszczy kwiecie,
Stoi ułan na widecie,
A dziewczyna jak malina,
Niesie koszyk róż.

Tak śpiewało się w pieśni z czasów powstania listopadowego, ale porównanie to jest nośne w wielu pieśniach.
Kochajmy klasyków! Czytajmy na nowo, bo mistrzowie pióra nie pisali po to, by gnębić gawiedź szkolną. Oni naprawdę znali życie.
__________
Moje inspiracje:
Juliusz Słowacki, Balladyna
Aleksander Chodźko, Maliny
Wojciech Młynarski, Ballada o malinach
Adam Mickiewicz, Świtezianka
oraz parę innych pieśni

sobota, 18 września 2010

Okno na świat


Okno zawsze stoi na granicy dwóch światów. Z wnętrza mieszkania wchodzi w przestrzeń, którą postrzega się i ocenia równocześnie. Z zewnątrz okno kryje w sobie tajemnicę miejsca nieoswojonego przez obcych.
Widok z okna zawsze był wprawką pisarską ucznia w ćwiczeniu opisu, ale i twórcy literatury, malarstwa i filmu uznawali, iż ten otwór w ścianie można wykorzystać niebanalnie.
Najsłynniejsze Okno na podwórze oparte na opowiadaniu Cornella Woolricha to nazwiska genialnych, sprawnych warsztatowo lub pięknych: Alfreda Hitchcocka, Jamesa Stewarda, Grace Kelly i Thelmy Ritter. Fotoreporter Jeffries przykuty do fotela i poddawany rehabilitacji, spotykający się ze swoją narzeczoną czas wolny poświęca na obserwację sąsiadów z naprzeciwka, poznając ich rozkład dnia, charaktery, nawyki. W pewnym momencie uwagę kieruje na małżeństwo komiwojażera, podejrzewając, iż zabił swoją żonę. Statyczny obraz, perspektywa bohatera, klasyczna jedność miejsca i okno, które staje się najważniejsze dla podglądacza. Dzięki mistrzowskiemu opowiadaniu uzupełnionego przez dźwięk wciąga widza i też zamienia go w kolejnego podglądacza. Jest to film o obsesji życia cudzym życiem, nieważne czy z wyboru, czy z nudów. Potwierdza skłonność człowieka do obserwowania sąsiadów jawnie, przez lornetkę albo zza firanki. "Widzą cię, widzą cię!" - śpiewają bohaterowie musicalu Footloose o społeczności małomiasteczkowej. Nasuwa się zastanowienie: A dlaczego nie mają widzieć, skoro są okna? Doda ktoś inny: Niech widzą, bo po to jest okno, lecz niech nie śledzą obsesyjnie, bo w końcu zaczną żyć cudzym życiem. Zwykłe okno staje się tematem do rozważań o granicach ingerencji w cudze życie, wścibstwa. W filmie okno jest świadkiem domysłów, hipotezy bohatera, która ma potwierdzić lub odrzucić zbrodnię, a więc uwaga widza kieruje się ku pobudkom szlachetnym społecznie. Jednak w życiu bywa i tak, iż okienne podglądanie nie  prowadzi zawsze do rozwiązywania zagadek kryminalnych, lecz zazwyczaj jest źródłem plotek, sąsiedzkiego  nachalnego zainteresowania cudzym życiem. Idąc dalej, można stwierdzić, że jest namiastką każdego filmu, to również takie odwieczne zawężone  reality show bez wiedzy i zgody podglądanych. By nie zakończyć obserwacji za pomocą lornetki lub zza firanki jednoznacznym stwierdzeniem, iż jest dowodem wścibstwa, dodam jeszcze przykład z powieści skandynawskiej Lindy Olsson Niech wieje dobry wiatr. Samotna, nieufna Astrid obserwuje nową sąsiadkę, która w wynajętym domu na odludziu chce napisać powieść i zamknąć pewien etap swego życia. Wpierw ledwie dostrzegalne ruchy firanki, świadomość wzajemnej obecności, nieśmiałe gesty powitania są zalążkiem głębszej przyjaźni kobiet, które dzieli pokolenie. Okno może być więc symbolem nieufności, by przełamać ją w końcu i wyjść na spotkanie drugiego człowieka. 
Caspar David Friedrich, Kobieta w oknie
Dla  Johannesa Vermeera okno obecne na jego obrazach było przede wszystkim źródłem światła, znów kobieta z obrazu Caspara Davida Friedricha za sobą zostawia mrok mieszkania (smutek, nudną codzienność), wpatrując się w otwartą przestrzeń (tęsknota za tajemnicami świata, radość powitania żeglarza i słuchania opowieści o dalekich krajach).  Poeci ujmują je metaforycznie. Wisława Szymborska w wierszu Niebo dostrzega miejsce na granicy sacrum i profanum:
"Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb,
Otwór i nic poza nim,
ale otwarty szeroko."
Natomiast spacerujący Pan Cogito Zbigniewa Herberta zobaczył  "Domy  przedmieścia o podkrążonych oknach". Zaś u Leopolda Staffa "O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny", przywołując nastrój tęsknoty, zadumy, wsłuchania się w siebie i świat za szklaną taflą. Za oknem, ktoś może czekać z bukietem groszków, jak w piosence śpiewanej przez Ewę Demarczyk do słów Juliana Kacpra i Henryka Rozwadowskiego.Tam też
" I odtąd pod oknem twoim
I groszki kwitną i róże
Na modłę wiotkich powoi
Pną się i pną po murze."
Róża chce się dostać do pokoju i w wierszu Adama Asnyka
"Ach ta róża! ach ta róża!
Co się w twoje okno wdziera,
Na pokusy mnie wystawia,
Sen i spokój mi odbiera..."
Znów u Juliana Tuwima do pokoju wprasza się ukwiecona gałązka, znak wiosny, ale też i weny twórczej.
"Otwórz okno, wpuść kwitnące słowo",
Lgnęła, gięła, mówić zaczęła.

Otworzyłem - uderzyła światłem,
Światem, kwiatem - i w powietrzu pisze
I wiatr za nią, i wiersz za wiatrem!
Co za wiersz! Pierwszy raz taki słyszę!
Zupełnie inny cel przyświecał ułanom, którzy przybyli pod okienko panienki.
"Pukają, wołają: "puść panienko!(...)
Panienka otwierać podskoczyła,
Żołnierzy do środka zaprosiła."
To tylko ślad obecności okien w poezji. Sygnał podziału dwóch stref może świadczyć o izolacji, przenikaniu lub otwartości, melancholia zostaje zastąpiona radością i oczekiwaniem.

Na Śląsku w dzielnicach robotniczych lub małomiasteczkowych był już zanikający zwyczaj, by kobiety po wykonaniu prac domowych położyły poduszeczkę na parapet, oparły się łokciami i obserwowały, co się dzieje na ulicy, mając na uwadze i to, że w tym momencie wiedziały, które sąsiadki też mają już w domu czysto po obiedzie. Czasami obie połówki okna były otwarte, gdyż na drugiej poduszeczce opierała się córa na wydaniu lub  mąż. To były czasy, gdy większość kobiet nie pracowała poza domem. Ciekawy to był widok, żywa wizytówka ulicy. To też i loża teatralna, która widzi i ocenia przemykających nieśmiało chodnikiem  aktorów niepewnych swych ról.
Warszawa ul. Polna 40, 1938 rok
Maria Dąbrowska wykorzystała okno swego mieszkania przy Polnej 40, mieszkania 31 w opowiadaniu  napisanym w 1951 roku Tu zaszła zmiana. Dla pisarki jest ono miejscem,  z którego obserwuje historię w momencie ważnym dla Warszawy i kraju. "Mieszkam już od trzydziestu czterech lat w Warszawie, w tym samym domu, przy tej samej ulicy. Przeżyłam tu większą część mego życia i tu powstała większość moich prac pisarskich. Mieszkać tak długo w jednym miejscu, gdy inni przemierzają swym życiem dziesiątki mieszkań, miast, krajów - to, zdawałoby się, nuda i jednostajność. A jednak... " Uwagę zwraca prywatna perspektywa 1939 roku, powstania warszawskiego, wyzwolenia i odbudowy, zapisuje tak jak to widzi przeciętny człowiek. Widok z okna gabinetu pisarki był niemal wiejski, bo  to widoczne trzy domki  między szkołą, przede wszystkim ściany kamienic, z których widoczny był tylko jeden budynek,  typowy dla przedmieść stolicy dworek, z dachem ze staroświeckiej, karbowanej dachówki, z drewnianą werandą, szczelnie obrośnięty dzikim winem. Wokół roztaczał się ogród pełen drzew owocowych, warzyw i kwiatów, pieczołowicie pielęgnowany. W tym miejscu następowały kolejne zmiany. Wpierw oddział kawalerii jest częstowany pomidorami z koszyka, potem nowi żołnierze wycięli kilka drzew i ustawili działa. Następuje czas okupacji i wolne gojenie ran do momentu aż stanęła sierpniowa barykada. Chłopcy z biało-czerwonymi opaskami również są częstowani pomidorami. Potem zaczynają się pojawiać mogiły. Domki jeszcze stoją w czasie opuszczania miasta. W 1945 roku już ich nie ma, ale powracający mieszkańcy zaczynają reanimować swoje miasto. Jest jeszcze cmentarz, ale do szkoły wracają dzieci, które są uczone szacunku dla historii. Dom na Polnej istnieje. Dzisiaj w mieszkaniu pisarki mieści się muzeum, natomiast widok z okna jest inny.
Marek Hłasko nie pisał w opowiadaniu z 1955 roku Okno o historii, lecz o marzeniach i rozczarowaniu. Narrator też mieszka od lat w tym samym budynku, jednak jest on brzydki i brudny, gdzieś na peryferiach miasta. "Do okna mego pokoju nie zagląda nigdy księżyc, nigdy też nie widzę stąd nieba i gwiazd; mogę oglądać tylko kawałek podwórka i przeciwległą ścianę drugiego domu - bardzo wysoką, po części obrośniętą dzikim winem." Na podwórzu jest jeszcze uschnięte drzewo akacji. Całe to miejsce tchnie smutkiem, brakiem perspektyw, pogodzeniem się z losem. Jest jednak mały, rudowłosy chłopiec, który z uporem usiłuje zajrzeć do mieszkania mężczyzny mieszkającego na parterze. Jego zainteresowanie wzbudza zwykły bohomaz, którego nie widzi z zewnątrz w całości. Na nim jest scena bitwy morskiej, a więc coś co wykracza poza szary, ciasny podwórkowy świat. Jednakże przysługa dorosłego okazuje się niedźwiedzią przysługą.  Ujrzenie wnętrza przestaje być tajemnicą, kończy marzenie, bo "Wszędzie jest tak samo." - mówi chłopiec. Dorosły dodaje: "Na całym świecie są takie pokoje. Świat to jest właśnie kilka takich pokoi." Jednak rozczarowanie chłopca, pesymistyczna wizja świata potwierdzona przez dorosłego, pozostawienie symbolicznego dziecięcego pałasza, nie wydaje się być całkowitym poddaniem i rezygnacją z badania świata, gdyż przecież powiedział wcześniej buńczucznie: "To ja jeszcze zobaczę."
W Słowniku symboli J.E. Crirlota czytamy: "Okno jest rodzajem otworu, wyraża więc pojęcia wnikania możliwości dalekiej perspektywy; z racji czworokątnego kształtu jego sens kontroluje przyziemność i racjonalność." Jednakże okno to też przegroda w postaci szyby, obecność po dwu stronach, także zaproszenie do wejścia w świat  intymny, osobisty, znów spojrzenie na zewnątrz jest wejściem w pejzaż, historię, dystans wobec człowieka.Okno kryje w sobie wiele możliwości twórczych.
__________
Moje inspiracje:
Okno na podwórze, film z 1954 roku.
Maria Dąbrowska, Tu zaszła zmiana
Marek Hłasko, Okno
oraz parę obrazów, wiersze i piosenki

czwartek, 16 września 2010

Muzeum czyli społeczeństwo

Roland Topor, pisząc o pesymistach (optymistach w przebraniu?), zanotował "Krytykują społeczeństwo spektaklu, bo budują społeczeństwo muzeum. Społeczeństwo, w którym nawet pozory byłyby skamieliną i które własną skamieniałość uważałoby za cnotę."
Cytat z Balu na ugorze kieruje uwagę na odwieczne przeciwności, ścieranie się koncepcji rządów, lecz i epok, prądów literackich, pokoleń.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Muzeum czyli przemijanie

Czy wizyta w muzeum może być przygodą, spotkaniem z czasem? Wzrok przesuwa się po zbiorach  chaotycznie, wybiórczo, wywołuje krótkotrwałe reakcje, zaczyna kojarzyć słowo z obrazem. Może być  również spojrzeniem znawcy, osoby przygotowanej, która porównuje swoje oczekiwania z  dziełem oryginalnym. Pobyt w nim wywołuje wspomnienia.

Każdy kiedyś pierwszy raz wszedł do muzeum,  Dla mnie był to Zamek Królewski na Wawelu.  Wpierw były zapamiętane słowa zwyczajne i wzniosłe, potem lektury legend, powieści o paziach króla Zygmunta, muzykantach JKM, następnie wejście małej dziewczynki w grupie dorosłych. Z tamtego czasu pamiętałam wygląd wzgórza, dziedziniec z krużgankami, w środku arrasy (Jak mi się podobało to słowo! Podwójne r to jak rozkaz oglądania i zapamiętania, palec wskazujący.) oraz głowy wawelskie, wśród których była wyglądana ta, która się odezwała. Jeszcze  defilada zwiedzających w kapciach, które się zakładało na buty. Pełna demokracja, bo na komnaty mógł wejść każdy posiadacz biletu, pan i cham. A gdzie historia? Ile osób czuło przeszłość? Ilu zobaczyło dawnych mieszkańców, gości? Magia takich wnętrz nie do każdego przemawia, bo zostały meble, które utraciły duszę, udekorowane ściany, a ludzie minionych epok wyszli, nie słychać ich głosów, rozmów, nie czujemy emocji. Jeżeli natrafi się na dobrego przewodnika, to otworzy oczy nawet tym znudzonym, opornym i przymuszonym. Jeżeli nie - to zostanie zaliczone miejsce, może czasami bilet włożony do albumu obok zdjęć i widokówek. Potem były kolejne wizyty w tym miejscu, ale pierwsze było najważniejsze. Muzea wnętrz cenię sobie wysoko.
Muzeum Orsay w Paryżu
Muzeum Prado w Madrycie
Jakże inaczej odbieramy muzea prezentujące eksponaty ułożone tematycznie lub chronologicznie. Bogaty, przestronny Luwr, jeszcze wspanialsze Prado, trzecie piętro Orsay, na które się wjeżdża, by jak najszybciej zobaczyć impresjonistów, lekceważąc parter, na który może nie starczyć czasu i sił - to tylko niektóre z najsłynniejszych. Kolejki i tłumy ludzi.

Przez muzeum można przejść, przebiec pospiesznie, zatrzymując się przy tych najcenniejszych, najważniejszych obiektach, można też siedzieć godzinami przed ulubionym obiektem, spoglądając, błądząc myślami, nawet notując skrupulatnie i systematycznie swój proces badawczy albo nerwowo zapisywać spostrzeżenia, by nie uciekły, dziwiąc się potem ich niedoskonałości.
Są w nim przedmioty, które do kogoś należały, które jakiś człowiek używał, cieszył się nimi lub nienawidził albo pożądał. Historia niektórych  jest znana, inne ilustrują kierunki w sztuce lub dobre rzemiosło. Kto jednak tak jak Wisława Szymborska w wierszu Muzeum potrafi się dziwić:

Są talerze, ale nie ma apetytu.
Są obrączki, ale nie m wzajemności
od co najmniej trzystu lat.

Jest wachlarz - gdzie rumieńce?
Są miecze - gdzie gniew?
(...)

Muzeum bywa skarbcem przeszłości, dumą tych, którzy  zgromadzili piękno, odkryli, opisali w stosownych pracach naukowych, potrafili spopularyzować. Powieszone, ustawione, położone eksponaty czekają na chwilę zainteresowania. Uwaga to jak przedłużenie życia tych, których już nie ma. Uwaga - to zrozumienie strasznej walki, która się rozegrała w przeszłości. Była to potyczka na śmierć i życie.

Metale, glina, piórko ptasie
cichutko tryumfują w czasie.
Chichocze tylko szpilka po śmieszce z Egiptu.

Korona przeczekała głowę.
Przegrała dłoń do rękawicy.
Zwyciężył prawy but nad nogą.


Muzeum jest miejscem przygnębiającym, bo potwierdza, że wszystko mija. Człowiek jest  tylko gościem na tym świecie, który przyszedł w odwiedziny, przy okazji czyniąc go sobie poddanym, czasami wygodnym. Zostaną przedmioty, ale nie zawsze pamięć o użytkowniku. Trzeba  dużo pokory, by pogodzić się z przemijaniem, które zaczęło się w chwili narodzin i trwa: 

Co do mnie, żyję, proszę wierzyć.
Mój wyścig z suknią nadal trwa.
A jaki ona upór ma!
A jak by ona chciała przeżyć!


Kaplica San Baudelio de Berlanga
 Podobne zadumał się Cees Nooteboom, zwiedzając budowlę, która była częścią  klasztoru w San Baudelio de Berlanga. Zadumał się nad tym,  że malowidła nieznanych artystów mające  w chwili tworzenia na zamówienie swoje przeznaczenia teraz wiszą zupełnie gdzieś indziej, w innym otoczeniu. "Wszędzie w prowincjonalnych czy diecezjalnych muzeach wiszą i stoją obrazy, rzeźby, retabula, malowidła ołtarzowe z małych opuszczonych kościołów. W jaki sposób coś, co w pewnym sensie było przecież przedmiotem użytkowym, zmienia się w dzieło sztuki? Przedmiot użytkowy: obraz lub rzeźba, za pomocą którego można ludziom coś wytłumaczyć na temat ich wiary. Te malowidła opowiadały przychodzącym do kościoła i nieumiejącym czytać jakąś historię; były po to, by je czcić, by coś wybłagać. Teraz stoją w salach wystawowych, włączone do szeregu podobnych im dzieł. Dla większości zwiedzających treść malowidła uleciała, nie ma znaczenia - liczy się już tylko forma." Oderwanie od swego miejsca, intencji artysty i przede wszystkim zamawiającego, by stanąć w szeregu czasu i tematu jest też przykładem smutku, przemijania, ale i funkcjonowania jako nowe źródło potencjalnej fascynacji. One też przeżyją tych, którzy troszczą się o ekspozycje  i tych, którzy oglądają. Nie bądźmy jednak pewni, że sztuka jest wieczna, bo barbarzyńców w świecie nie brakuje.

Muzeum jako świątynia sztuki, pamięć i pycha zbieraczy pojawiło się w znaczeniu nowożytnym w epoce oświecenia, choć nazwa, museion, to z greki świątynia muz, do niej nawiązała nazwa łacińska museum. Najsłynniejsze Muzeum Aleksandryjskie nie było instytucją nastawioną na gromadzenie eksponatów, bo było to  miejsce kultu muz z ołtarzem lub świątynią. Ponieważ też miało charakter oświatowy lub literacki, każda szkoła mogła nosić tę nazwę - istniało muzeum w Akademii Platona i Liceum Arystotelesa - jak podaje Władysław Kopaliński w swoim słowniku. Wspomniane Muzeum Aleksandryjskie założone przez Ptolomeusza I Sotera w III w. p.n.e. było instytutem badawczym. Setki badaczy z kręgu śródziemnomorskiego prowadziło swoje badania naukowe w idealnych warunkach, mogąc korzystać z dorobku poprzedników, ale też współcześnie pracujących, indywidualnie lub zbiorowo. Ważną pomocą były też zbiory wspaniałej i bogatej Biblioteki. Zniszczone, próbowało potem podjąć działalność w Aleksandrii, potem w Konstantynopolu, by ulec likwidacji około r. 400.  Na pewno z tego dawnego muzeum pozostał tylko zamysł badawczy oraz funkcja oświatowa.
Cerkiew w Powroźniku
Gdy parę lat temu zwiedzałam małe cerkwie w okolicach Krynicy, zobaczyłam ikony w ich naturalnym środowisku, lecz wizyta w Muzeum ikon w słowackim Bardiejowie po raz kolejny uświadomiła mi, że dobra ekspozycji jest jednak wyrwaniem obrazów z miejsc, których już może nie ma, od ludzi, których  także nie ma wśród żywych. Pozostanie tylko smutek i świadomość przemijania.

Muzea to też pycha i duma, to dowód grabieży, to zachęta do kradzieży, to miłość nieodwzajemniona. Muzeum jest też teatrem. Z jednej strony prężą się Oni / One a z drugiej my - widzowie, ale brawo bić będziemy tylko niektórym, tęsknić za tymi, których nie poznaliśmy..
__________

Moje inspiracje: wiersz Wisławy Szymborskiej, Muzeum.
Cees Nooteboom, Drogi do Santiago, przeł. Alicja Oczko, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2007.
Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, PIW, Warszawa 1987.